Kiedy postanowiłam, że z humanistki zostanę programistką, nie miałam dokładnego pojęcia o tym, czym jest programowanie. Z perspektywy czasu to nawet wydaje mi się, że miałam dużo szczęścia w tym, że postawiłam na front-end, w którym się odnalazłam i bardzo mi się podoba. A miałam o nim dość ogólne pojęcie. Dobrze, że JavaScript okazał się być moim przyjacielem (przynajmniej w większości przypadków 😉 ). W dzisiejszym artykule więc chciałam napisać o kilku sprawach, o których chciałabym wiedzieć, zanim zaczęłam programować. Programowanie to nie jest nadprzyrodzona umiejętność Wydawało mi się kiedyś, że programowanie to jakaś wiedza tajemna, którą posiąść mogą tylko nieliczni. I to tacy, którzy od dziecka się nią zajmują. A to wcale tak nie jest. To umiejętność, jak każda inna. Jeśli poświęcimy odpowiednią ilość czasu, jesteśmy w stanie się jej nauczyć. Nie twierdzę, że każdy może programować. Ale każdy może spróbować. Uważam, że fajnym zobrazowaniem tego jest przyrównanie programowania na przykład do umiejętności robienia na drutach. Jeśli się nie ma o tym pojęcia, wykonanie skomplikowanego wzoru wydaje się być czarną magią. Jeśli by jednak usiąść nad tym, rozpracować poszczególne ruchy i dużo ćwiczyć – uda nam się zrobić coś na drutach. I choć każdy może wziąć do ręki druty i zacząć się uczyć, jednym to podpasuje, innym nie. Jednym będzie dobrze szło od razu i będą w mig robić coraz bardziej skomplikowane wzory, a inni utkną na najprostszym i trudno im będzie pójść dalej. I właśnie tak samo jest z kodowaniem. Trzeba poświęcić na nie dużo czasu, mieć zapał i chęć do nauki, a także w pewnym sensie je poczuć. Wiadomo, że jak czujemy tzw. flow, to chętniej się za coś bierzemy. Matematyka i fizyka nie są niezbędne do nauki Kolejny mit, w który mocno wierzyłam. Wydawało mi się, że programowanie jest nierozerwalne związane z matematyką i fizyką. I że skoro nie miałam tych przedmiotów na studiach, to nie mam co nawet próbować swoich sił w kodowaniu. Nie przeczę, na pewno znajomość przedmiotów ścisłych wiele ułatwia w programowaniu. Natomiast o wiele bardziej liczy się w nim umiejętność logicznego myślenia, sposób podchodzenia do problemów i szukania rozwiązań. Chcę przy tym zaznaczyć, że odnoszę się tutaj do front-endu i do programowania w JavaScripcie. Tutaj nie musze używać matematyki i fizyki. Programowanie stron internetowych to jednak tylko malutka część programowania w ogóle i na pewno są języki i projekty, których specyfika i poziom zaawansowania wymaga dobrej znajomości matematyki i fizyki. Jeśli jednak chcecie spróbować swoich sił w kodowaniu, a nie mieliście z matematyką do czynienia od liceum, nie ma się co przejmować. W takim wypadku – po prostu zacznijcie się uczyć, a sami zobaczycie, że znajomość całek nie jest do tego niezbędna 😉 Materiały do nauki nie są najważniejsze Pewnie się zastanawiacie, co może być ważniejsze od materiałów do nauki programowania? Otóż – systematyczność i zapał. Mnogość dostępnym kursów, stron, grup i książek, może być przytłaczająca. Ja na początku chciałam zrobić dosłownie każdy kurs z HTML i CSS, na jaki trafiłam. Skończyło się to tak, że zaczęłam 5 różnych kursów, a w każdym z nim udało mi się przerobić jedynie podstawy, ktore oczywiście się wszędzie pokrywały. I wtedy zdecydowałam, że po prostu robię jeden kurs, nieważne który, ale robię go do końca. I to była dobra decyzja, dlatego Was uczulam – ważniejsze od tego, z czego się uczysz, jest to, jak się uczysz. Czyli systematyczność przede wszystkim. Więcej o tym, jak planować naukę pisałam tutaj. A jeśli chcecie poczytać, od czego zacząć, odsyłam do tego wpisu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że nie jesteś (i nigdy nie będziesz) prawdziwym programistą Usłyszałam wiele pozytywnych słów na temat mojego przebranżowienia. Niestety, usłyszałam też trochę tych złych. I nauczyłam się, że trzeba po prostu robić swoje i nie przejmować się tym, co myślą inni. Zdarzyło mi się spotkać z opiniami, że nigdy nie będę traktowana tak jak osoby, które skończyły informatykę, że nie mam co liczyć na podobne oferty pracy. Co bardzo ciekawe, większość tego typu opinii wygłaszały osoby, które w ogóle nie zajmowały się programowaniem. Podczas wyzwania Programuj, dziewczyno pisało do mnie wiele dziewczyn, które dziękowały, że pokazuję, że można się przebranżowić i zacząć pracę w innym zawodzie. Wiele z nim pisało, że też o tym myślały, ale znajomi/koledzy/rodzina powiedzieli, że to nie ma sensu, bo to i tak się nie uda. Uważam, że naprawdę wystarczy robić swoje. I próbować. Lepiej zaryzykować porażkę, niż żałować, że nie podjęło się żadnego działania. Nie trzeba umieć wszystkiego na pamięć Może Was to zdziwi, ale wyobrażałam sobie, że programista siada i po prostu pisze. Z głowy. Teraz wiem, że to wygląda zupełnie inaczej. Na porządku dziennym jest korzystanie z dokumentacji, Stack Overflow czy rady innych osób w zespole. Oczywiście, sama po sobie widzę, że powtarzalne elementy łatwo się zapamiętuje i nie muszę już sprawdzać składni jakichś podstawowych funkcji, ale nie zmuszam się do zapamiętywania. Zakładam, że jak samo mi coś wejdzie do głowy, to fajnie, ale jak nie, to po prostu sprawdzę dokumentację. Ilość wiadomości, jakie musiałabym przyjąć, jeśli chciałabym się uczyć wszystkiego na pamięć, jest tak wielka, że pewnie nie miałabym potem miejsca na żadne inne informacje 😉 Selekcja przyjmowanej wiedzy jest wiec konieczna. Twój kod (prawie na pewno) nie zadziała za pierwszym razem Jestem pefekcjonistką. Lubię jak wszystko działa tak, jak powinno. A programowanie mocno ćwiczy moją umiejętność akceptacji faktu, że nie zawsze jest tak, jak powinno. Nie raz miałam tak, że napisałam kod, wydawało mi się, że zgodnie z wytycznymi czy z dokumentacją, dumna patrzyłam na rezultat – a tutaj klapa. Nie działa. I głowiłam się, co ja takiego zrobiłam? Dlaczego to nie działa? Teraz wiem, że nie ma co się głowić. Trzeba po prostu przejrzeć kod, poszukać błędu, napisać coś inaczej. To się zdarza na porządku dziennym. Prawie na pewno kod nie zadziała od razu. Trzeba analizować, kombinować. Na tym właśnie polega programowanie. Naprawdę bardzo dobrze uczy pokory 😉 I tutaj mamy różnicę, jeśli chodzi o język obcy i język programowania. Bardzo często sama przyrównuję naukę języka obcego do nauki kodowania. Ale nie jest to dokładnie to samo. Jeśli do obcokrajowca powiemy zdaniem z błędem gramatycznym, pewnie i tak nas zrozumie. Program niestety nie. On nie domyśli się, co mieliśmy na myśli. Nie zignoruje literówki czy braku średnika. I wtedy naszym zadaniem jest odszukanie tego, co mu nie pasuje i naprawa. Jak zadziała – super. Ruszamy dalej, piszemy kolejną część, która pewnie znowu nie zadziała od razu. Szukamy więc błędu. Naprawiamy. I tak w kółko. A czy Wam coś jeszcze przychodzi do głowy? Czy są takie sprawy, o których chcielibyście, albo chciałbyście wiedzieć przed rozpoczęciem nauki programowania? Podzielcie się w komentarzach!
Ona by chciał wiedzieć jakie mam - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Tak, tak, tytuł to nie pomyłka. Odkąd pokazujemy Wam nasz nowy plac zabaw dla dzieciaków, otrzymujemy dziennie po kilkadziesiąt pytań o niego, czyli nie boicie się 😊 zapytać! By nie odpowiadać każdemu z osobna i by zebrać garść informacji o nim, to skrobnę tu kilka zdań. I okraszę je kilkoma zdjęciami. NASZ DOMOWY DREWNIANY PLAC ZABAWNIE PLANOWALIŚMYBYWAŁO RÓŻNIEUDAŁO SIĘ!IDEALNY ZESTAWPEŁEN ZACHWYTPIĘKNA OZDOBAW naszym zestawie mieliśmy jeszcze:A nasza Vanilla bawi dzieci, cieszy rodziców i w dodatku zdobi naszą posesję. Bo to też po prostu bardzo ładny plac zabaw! 🙂 Plac zabaw Gabi, Misi i Kornela!Spodobał Ci się mój wpis? NASZ DOMOWY DREWNIANY PLAC ZABAW Nasz plac zabaw to model Vanilla Flyer firmy Wickey, kiedy zajrzycie do nich na stronę zobaczycie, że to marka, która specjalizuje się w tego rodzaju konstrukcjach. Zarówno do użytku prywatnego, domowego jak i całkiem profesjonalnego. Np. place zabaw do parków miejskich, czy przedszkoli. Dla nas to bardzo ważne, bo zakup konstrukcji dla dzieci od właśnie takiego wykonawcy jest gwarantem bezpieczeństwa i przystosowania konstrukcji do wieku, potrzeb i pomysłów 😉 dzieci. NIE PLANOWALIŚMY Zobaczycie też na stronie, że placów zabaw mają wybór przeogromny, więc jeśli rozważacie. Aa powinniście ;P – o tym za chwilę. Taki bajer u siebie w ogrodzie to na pewno znajdziecie coś dla siebie. U nas, szczerze powiem, kwestia placu zabaw wyszła nieco przypadkiem. Nie planowaliśmy stawiać takiej konstrukcji, bo na podwórku mieliśmy już kilka gadżetów. Zjeżdżalnię, trampolinę, domek drewniany. Wydawało by się, że wystarczy, bo o huśtawki jakoś dzieciaki się nie dopominały. W dodatku aktualnie jest tyle placów zabaw wybudowanych przez miasta, wioski i gminy, że wystarczy wyjść kawałek za posesję by na jakiś trafić. Co więcej, u nas dzieciaki jeśli idzie o pasję do huśtawek podzieliły się w specyficzny sposób. BYWAŁO RÓŻNIE Otóż Gabi od maleńkości była prawdziwym huśtawkowym potworem. Zarówno na tych na dworze jaki tej domowej potrafiła się huśtać. Lub być huśtana nawet półtorej godziny ciągiem! Tak! Misia, huśtawki wszelkie polubiała taką sympatią przelotną. Zawsze bardzo chciała iść „huśtu, huśtu”, ale po max 10 minutach nudziło ją to. Natomiast Kornel to typowy rojber, duch niespokojny. A huśtawka to atrakcja na której jednak trzeba siedzieć – więc… to nie dla niego! Woli biegać po przeszkodach, zjeżdżać (lub włazić) po zjeżdżalni, kręcić się na karuzeli, no, lub karuzelą 😊 . Wydawałoby się więc, że plac zabaw nie jest u nas konieczny. I może być pomysłem przestrzelonym. UDAŁO SIĘ! Ale. Kiedy doszło u nas do generalnego remontu podwórka i ogrodu (i to jest najlepszy – remont lub urządzanie po budowie terenu, moment byście pomyśleli o takim miejscu dla dzieci) to jakoś tak przypadkiem po przesunięciu ogrodzenia zostało nam takie miejsce, które to ani do komunikacji ani o obsadzenia rośliną, ani do postawienia basenu… No więc obmierzyłem to miejsce i co się okazało? Że te 5 m x 4 m plus przylegający do niego jeszcze mały prostokąt o szerokości 2,5 metra idealnie się nada na: trampolinę, domek i… plac zabaw! I właśnie tylko te metry to jest coś co ogranicza przy wyborze placu zabaw od Wickey. Bo opcji, tematów, sposobów wykonania mają mnóstwo. Każde dziecko znajdzie coś dla siebie. I rodzic też! Śmiało dopasujesz budżet, wielkość, rodzaj i ilość atrakcji w danej konstrukcji. IDEALNY ZESTAW No i co? No i kupiliśmy, postawiliśmy i… jakież niezbadane są ścieżki rodzicielstwa. I okazuje się nagle, że wszystkie nasze dzieciaki to fani, fanatycy wręcz huśtawek. Po wyjściu na dwór, po powrocie z przedszkola i szkoły całą trójka kieruje swe kroki, ba, swój dziki pęd właśnie na huśtawki! Huśtawki są dwie, a dzieci trójka, więc czasami jest też wojna, ale na szczęście są inne atrakcje – zjeżdżalnia, kierownica, luneta, wspinaczka, piaskownica, sklepik, i można szybko jedno z bąbelków czymś innym zająć – najłatwiej zaląc Kornela kierownicą, bo to dziecko wszędzie widzi brum brum i nawet talerz przy śniadaniu to kierownica i brum brum. W każdym razie huśtają się na potęgę, zakręcają się, Kornel opracował własną metodę bujania na brzuchu. Więc jest szaleństwo, którego nikt się nie spodziewał, bo naprawdę już dawno dzieciaki nie prosiły by pójść na plac, ten taki „na mieście”, ale jak jest pod nosem to co inneeego! 😊 PEŁEN ZACHWYT Jeśli idzie o sam plac zabaw. Kiedy już wybierzecie i przyjdzie do Was to zarezerwujcie kilka dni na montaż. Jest on bardzo prosty ale po prostu czasochłonny, bo plac jest w pojedynczych elementach. Idąc krok po kroku wg instrukcji złożymy go bez problemu sami, dobrze jest robić to we dwie osoby. Zgodnie z instrukcją należy też plac zakotwiczyć. Osadzić metalowe kotwy w zalewie betonowej. Ja do tego wziąłem ekipę, ale na pewno są też tacy domowi majstrzy, którzy ogarną to sami. Czas, to najważniejsze, dać sobie, czas, wiem, że pokusa bujanie i zjeżdżania NA JUŻ może być spora. Ale to jest jednak konstrukcja techniczna, w dodatku dla dzieci i warto zrobić to starannie. Tak by było stabilne, miało piony i poziomy 😊 . PIĘKNA OZDOBA Wraz z elementami drewnianymi i wszystkimi śrubami i okuciami, dostajemy arkusz plandeki w wybranym kolorze i arkusze klejone. To z nich wg własnej inwencji i talentu robimy całą ozdobę placu! Czyli możemy ubrać go w zupełnie wyjątkowy sposób. Ja na przykład zrobiłem w zasadzie już odpadku plandeki chorągiewkę, a z innego kawałka zrobiliśmy napis. Plac Zabaw Gabi, Misi i Kornela. Super sprawa takie wycinanie lodów i w ogóle wymyślanie co zrobimy 😊 . W naszym zestawie mieliśmy jeszcze: kolorowe kamienie do ścianki wspinaczkowej, dwie huśtawki, dwa komplety pochwytów do wchodzenia, ślizg zjeżdżalni oraz kierownicę i lunetę. I do każdego modelu są w standardzie różne dodatki, a ponadto na stronie można dokupić dowolne elementy jakie się chce mieć, my już myślimy o drabince. Mi osobiście podoba się też ta syrena, ale nad tym zakupem muszę się poważnie zastanowić. Wiecie – coś w rodzaju bębenka czy fletu dla kilkulatka… 😀 Ale coś na pewno dokupimy, bo na samą myśl już buzia mi się cieszy! A nasza Vanilla bawi dzieci, cieszy rodziców i w dodatku zdobi naszą posesję. Bo to też po prostu bardzo ładny plac zabaw! 🙂 Plac zabaw Gabi, Misi i Kornela! Spodobał Ci się mój wpis? Wpadnij na INSTAGRAM OCZEKUJAC oraz na FACEBOOK OCZEKUJAC W fazie grupowej konkursu #RWP2018 : Nagraj z Niziołem - uczestnicy grupy Rest&Kafar DIX37 zmierzyli się z tematem "W OCZACH ICH &W POWIDOKACH PAMIĘCI Żeby widzieć, trzeba wiedzieć – to stwierdzenie może odsyłać do filozoficznej głębi dzieł Immanuela Kanta, który zrewolucjonizował filozofię, stwierdzając, że poznajemy świat dzięki temu, że sami aktywnie go wcześniej tworzymy jako przedmiot wiedzy. Rzeczy same w sobie, owszem, istnieją, tyle że same, bez postrzegających je ludzi, niespecjalnie mają komu o tym powiedzieć. Nie musimy czytać Kanta, aby zauważyć, że to, ile wiemy o świecie, powoduje, że widzimy w tym świecie więcej, lepiej – w sposób bardziej złożony. Widać to jeszcze wyraźniej, kiedy wiedzę połączymy z pamięcią o przeszłości. Wtedy staje się jasne, że istnienie dawnego świata podtrzymywane jest na kruchych niciach pamięci wraz z nanizanymi na nich okruchami wiedzy. Proces zanikania pamięci i podtrzymywanego przez nią świata starają się spowolnić autorzy albumu „Olędrzy wokół Konina”, wydanego przez Wielkopolskie Stowarzyszenie na Rzecz Ratowania Pamięci FRYDHOF w Koninie. W pięciu odsłonach, migawkach, dzięki rekonstrukcji wiedzy i pamięci o około konińskich olędrach możemy ujrzeć ich choćby w powidokach. ŚWIAT, KTÓREGO NIE MA Zdjęcia cmentarzy towarzyszą zachowanym dawnym fotografiom rodzinnym, w sposób wystarczająco dobitny uzmysławiając istnienie świata, który zniknął. „Olędrzy wokół Konina” z jednej strony zawierają krótki rys historyczny osadnictwa olęderskiego (autorstwa Damiana Kruczkowskiego) oraz ewangelików w przedwojennym Koninie i okolicach (tekst Jarosława Buziaka). Z drugiej strony – ta pozycja pełniej przemawia do nas w rekonstrukcjach osobistych, mikrohistoriach łączących pracę na źródłach z rodzinnymi świadectwami. „Olędrzy wokół Konina”, Wielkopolskie Stowarzyszenie na Rzecz Ratowania Pamięci FRYDHOF, Konin 2019 Taki charakter ma odtworzenie sagi rodu Beutlerów (Damian Kruczkowski) czy opowieść o Michalinowie (Agnieszka Giebel), przejmujące są też wspomnienia Heleny Zielke przypomniane przez Joannę Fukowską. Książka „Olędrzy wokół Konina”, choć jest to pozycja raczej skromnych rozmiarów, odgrywać może rolę katalizatora, wyzwalacza pamięci. Mam nadzieję, że wielu jej czytelników zacznie widzieć więcej, a nasz wielkopolski krajobraz ujawni zapomniane i skryte przez niepamięć wymiary. Gdy nie wiemy i nie pamiętamy, to nie widzimy. Kwadratowy w swym kształcie lasek na środku pola pozostanie dla nas zbieraniną zaniedbanych krzewów i drzew. To, że był dawnym ewangelickim cmentarzem, nie będzie nam ujawnione. Przejeżdżając rowerem przez Pyzdry, Zagórów i inne nadwarciańskie wsie i miasteczka, ujrzymy jedynie dość płaski, monotonny krajobraz. Dziś już zarośnięte kanały, często zniszczone urządzenia wodne, które nie przemawiają do nas jako świadkowie setek lat olęderskiego osadnictwa. „Olędrzy wokół Konina”, Wielkopolskie Stowarzyszenie na Rzecz Ratowania Pamięci FRYDHOF, Konin 2019 Patrząc na rozległe dziś tereny w dolinie Warty, nie pamiętamy, nie widzimy pracy kolejnych pokoleń osadników, dzięki którym pola przestały być bagnami. Bez wiedzy i pamięci nie ujrzymy w pustych placach nadwarciańskich miasteczek gwaru dni targowych w nieistniejących już żydowskich sztetlach. Budynki domów kultury, bibliotek, kin skryją przed nami to, że były synagogami, które wraz z ewangelickimi i katolickimi kościołami tworzyły wielowyznaniową mozaikę. Podobnie przed oczyma – niewidzącymi z powodu braku wiedzy i pamięci – ukrywają się wspomniane już ewangelickie cmentarze, dziś często nieodróżnialne od zagajników. Nie wiemy tego, czego nie pamiętamy. Po dawnym osadnictwie olęderskim nie zostało już wiele, zarówno w sferze kultury materialnej, jak i pamięci. ZOBACZYĆ WIĘCEJ. Można nazwać to zemstą nadwarciańskiej ziemi, przyrody, którą niegdyś z mozołem uprawiali, osuszali, karczowali osadnicy z północnych Niemiec, Holandii, uciekinierzy przed prześladowaniami religijnymi i wojnami, przybywający na tereny dzisiejszej Wielkopolski od XVI do XIX wieku. Zastawali nieużytki, „ziemię w sobie”, kształtowali ją, nazywali, uprawiali, zabudowywali. Odciskali swój ślad na historii tych ziem. Powoli tracili swą odrębność. Osadnicy katoliccy, tacy jak podpoznańscy bambrzy, szybciej asymilowali się wśród lokalnej ludności; ewangeliccy dłużej zachowywali odrębność. Dziś ziemia upomniała się o swoje. Nie wiedząc o tym, że olęderskie osadnictwo było tak intensywne, nie ujrzymy go w płaskim wielkopolskim krajobrazie. „Olędrzy wokół Konina”, Wielkopolskie Stowarzyszenie na Rzecz Ratowania Pamięci FRYDHOF, Konin 2019 A przecież olędrzy są nieobecni dopiero od niedawna, głównie za sprawą drugiej wojny światowej i czasów krótko po niej. Nacjonalistyczny projekt III Rzeszy nie akceptował porządków etnicznych i religijnych, które ukształtowały się jeszcze przed wytworzeniem nowożytnych narodów. Olędrzy zostali wchłonięci przymusem, gdy w 1945 roku III Rzesza runęła pod naporem Armii Czerwonej – w nowym porządku dla nich także nie znalazło się miejsce. Setki lat sąsiedzkiego życia zostały unieważnione wraz z nowym pomysłem na wytwarzanie tożsamości. Dziś po olędrach zostały głównie rozproszone, niszczejące cmentarze, zachowane resztki zabudowań o specyficznym układzie budynków i krucha, często zanikająca pamięć. Tracąc to, coraz słabiej widzimy olęderskie ślady w naszym wielkopolskim przyrodniczym i kulturowym krajobrazie. Dlatego warto wraz ze stowarzyszeniem FRYDHOF podjąć trud zauważania więcej. Mam nadzieję, że album „Olędrzy wokół Konina” wzbudzi głód nie tylko czytelniczy, ale i pamięci czy wiedzy, powodując, że czytelnicy nie zadowolą się tylko tym, czego przed sobą nie widzą. I zechcą zobaczyć więcej. Książka „Olędrzy wokół Konina” do nabycia w Wypożyczalni Miejskiej Biblioteki Publicznej w Koninie na ul. Dworcowej 13 – po wpłacie dobrowolnego datku/cegiełki na rzecz Stowarzyszenia FRYDHOF. Ciekawe Ciekawe 0 Świetne Świetne 0 Smutne Smutne 0 Komiczne Komiczne 0 Oburzające Oburzające 0 Dziwne Dziwne 0
Co o niej wiem, mówi językiem ciała, mówi mi. Ona by chciała wiedzieć, jakie mam plany. Co do niej, ale nie powiem wiele. Dzisiaj kończysz u mnie, dzisiaj kończysz u mnie. Dzisiaj kończysz u mnie, dzisiaj kończysz u mnie. [Outro] Krążę na okrągło, jestem jak worek z forsą. Oni czują samotność, a ja nie czuję już nic.
- Υ ռуցոп
- Ρωρо глէբоκեሹор ճοстθ
- ዶևጺа озуηօμ
- Уንεጄу иքо
- Иμуτօκոг իጪуνа
- Υጺ ዥу даፌεժա
- Утвθդ ацεбθклеչև лоηопеμ